Treść strony SEZON 2006/ 2007


Wracam do młodzieży


Rozmowa ze STANISŁAWEM BYRSKIM, zwolnionym trenerem TKH ThyssenKrupp Energostal

- No to w końcu wyrzucili Pana z pracy...

- Wolałbym nie używać takiego zwrotu. Powiedzmy, że zarząd zrezygnował z moich usług.

- Był Pan zaskoczony taką decyzją? Zespół w sumie zawiódł...

-
Nie robiłem żadnych awantur, zarząd miał takie prawo i z niego
skorzystał. Choć jeszcze dzień wcześniej rozmawiałem z jednym z
członków władz klubu i do niczego takiego nie miało dojść. A dzień
później Paweł Gurtowski wręczył mi wypowiedzenie.

- Zwolnienie pierwszego trenera można jeszcze zrozumieć. Ale za co Pan stracił pracę?

-
Nie wiem, też byłem tym trochę zaskoczony. Uzasadnienie jest bardzo
podobne, czyli nie zrealizowanie celów założonych przed startem
rozgrywek. Powiem tak: chcieliśmy z Doleżalikiem dokończyć spokojnie
sezon i wtedy honorowo złożyć dymisje. Ktoś jednak w klubie uznał, że
teraz jest do tego najwłaściwszy moment. Pozostaje mi pogratulować.
Zresztą już wcześniej miałem sygnały, że tak się skończy. Niedawno
próbowano wręczyć mi naganę. Cofnięto ją dopiero, gdy zagroziłem
odejściem.

- W piśmie od zarządu jest stwierdzenie, że
zwolnienie z kontraktu jest związane z odpowiednimi w nim zapisami. O
co chodzi? Miał Pan w kontrakcie napisane, że musi być pierwsza czwórka?


-
Nie miałem nic takiego, chętnie nawet udostępnię mój kontrakt. Powiem
więcej, bywało, że robiłem znacznie więcej niż przewidywał to mój
zakres obowiązków. Przykładem jest choćby organizacja obozu w
Cierpicach, przy którym sporo się nachodziłem. Być może niektórzy z
działaczy poczuli się tym urażeni, być może żałowali, że sami nie
wpadli na taki pomysł. Przyczyny były więc zapewne inne, ale nie
pytałem o nie. Po prostu wziąłem wypowiedzenie i wyszedłem bez słowa.

- Ma Pan sobie coś do zarzucenia?

-
Absolutnie nie. Uważam, że zrobiłem wszystko co do mnie należało dla
toruńskiego hokeja. Starałem się przede wszystkim motywować chłopaków
do jak najlepszej gry, stwarzać im najlepsze do tego warunki. Choćby
wspomniane zgrupowanie. Zawsze miałem dobry kontakt z większością
zawodników. Przykładem jest Karol Piotrowski, sponiewierany przez
poprzednich szkoleniowców. Dużo z nim rozmawialiśmy, dużo pracowaliśmy
i końcówkę sezonu miał już przyzwoitą.

- Ale drużyna bez wątpienia zawiodła, miała bić się o medale...

-
W tej chwili można szukać wielu przyczyn takiej sytuacji. Może warto
wrócić do sytuacji z lata, gdy zespół objął trener Zaczesow.
Przygotowania miały trwać tylko dwa tygodnie. Byłem tym mocno
zdziwiony, bo polscy hokeiści nie są mentalnie do tego przygotowani.
Próbowaliśmy to w jakiś sposób nadrobić, ale brak sił był bardzo
widoczny w końcówce sezonu. Brakowało skuteczności, co było widać nawet
w ostatnim meczu z Unią Oświęcim. Ale największym problemem była
defensywa. Z powodu licznych kontuzji wiecznie brakowało nam obrońców,
przynajmniej o dwóch trzeba skład uzupełnić.

- To samo powtarza każdy trener, który opuszcza TKH...

-
Zaczesow przywiózł jednego obrońcę Syczewa. Ale ostatnio dowiedzieliśmy
się od Bucharana, że Chromow także był graczem defensywnym. Tylko skąd
mieliśmy to wiedzieć? Mirek Doleżalik w trakcie sezonu próbował kogoś
znaleźć, ale nie jest proste zadanie. Trzeba mieć spory zapas w
budżecie, a za pieniądze, które mieliśmy do dyspozycji, niewiele można
było zdziałać.

- W trakcie sezonu miał Pan jakieś zastrzeżenia do pracy zarządu klubu?

-
W stosunku do mnie władze klubu wywiązały się z obietnic. Nie chciałbym
oceniać innych rzeczy, od tego jest w klubie komisja rewizyjna. Nie
jest w moim stylu odbijanie piłeczki dla samej zasady, żeby komuś
dopiec.

- Nowym trenerem TKH został Andrzej Masewicz...

-
Od kilku dni pojawiał się regularnie na treningach, więc tego się
spodziewałem. Życzę mu samych sukcesów, choć to nie będzie łatwe. Sam
nie zamierzam obrażać się na hokej. Nadal będę przychodził na mecze,
nadal chciałbym pracować z młodzieżą. Z seniorami już raczej nie, chyba
że zmieni się mentalność działaczy.

Razmawiał Joachim Przybył (Gazeta Pomorska)

wstecz

Kontakt

Bannery