Treść strony SEZON 2006/ 2007


Numery a alkomatem


Rozmowa z MILANEM FURO, napastnikiem TKH, zwolnionym z klubu za rzekome pobicie kierownika drużyny









- Co się stało w szatni po trzecim meczu z Unią Oświęcim?

-
Jestem dosyć wybuchowym człowiekiem, taki już mam charakter. Byłem
mocno zdenerwowany porażką i jak wszedłem do szatni zacząłem rzucać
koszem, uderzać kijem w ścianę. Niepotrzebnie się do tego wszystkiego
wtrącił kierownik. Za pierwszym razem jak do mnie podszedł nastąpiła
męska wymiana zdań. Mówiłem mu, żeby mnie zostawił, ale próbował mnie
ponownie uspokoić. Złapałem go rękami za kurtkę i powiedziałem, żeby
się przestał się odzywać. Nie doszło do żadnego rękoczynu. Nie mam
pojęcia skąd się pojawiła wiadomość o tym, że uderzyłem kierownika.
Skończyło się na tym, że mnie zwolniono.

- Informacje o tym, że będziesz jednym z zawodników, z którym TKH pożegna się po sezonie krążyły od jakiegoś czasu w kuluarach.

-
Według mnie zarząd wykorzystał moje zachowanie jako pretekst, żeby
rozwiązać ze mną umowę. Zresztą każdy niech sam wyciągnie wnioski.
Faktycznie puściły mi nerwy, ale nie uderzyłem kierownika. Poza tym to,
co się stało w szatni nie powinno się z niej wydostać. Jeśli się
angażujesz w grę, to jak ci nie idzie, albo nie idzie twojemu zespołowi
pojawiają się nerwy i czasami trzeba je rozładować. Ja akurat mam taki
a nie inny temperament. Ostatnio czytałem jak trener Slavii Praga
Vladimir Różiczka zdemolował po porażce całą szatnię. Śmialiśmy się z
ojcem, że miałem podobną sytuację.

- Czym różnił się obecny sezon od poprzednich dwóch, które spędziłeś w Toruniu?

-
W tych poprzednich latach wszystko było bardziej uporządkowane pod
względem organizacyjnym. Stąd wynikało też większe zaufanie na linii
zawodnicy - zarząd. Z panami Burzyńskim i Kończalskim dało się
rozmawiać, nie musieliśmy mieć niczego na papierze, a i tak
wiedzieliśmy, że dotrzymają słowa. Teraz jest większy bałagan. Zarząd
za mocno wtrąca się w nie swoje kompetencje. Działacze chcą robić
wszystko od trenowania, aż po pozyskiwanie pieniędzy. Słyszeliśmy od
nich uwagi odnośnie naszej gry. Na przykład według działaczy Martin
Ambruz za słabo jeździ na łyżwach i tego typu rzeczy. Mogliśmy się
chociaż trochę pośmiać. Prawdziwym hitem było jednak jak na koniec
sezonu działacze zaczęli nas odwiedzać z alkomatem. Chyba jacyś ludzie
chcieli koniecznie nam jakieś pieniądze potrącić. Trudno mi było to
zrozumieć, ale trzeba było dmuchać. Ogólnie to w tym sezonie
chodziliśmy więcej na zarząd niż do szatni (śmiech). Niektórzy ludzie
tutaj widzą hokej jak z pociągu pospiesznego.

- Nie miałeś ochoty samemu zmienić otoczenia?

-
Przyznam szczerze, że w grudniu dzwonili do mnie z Sanoka i pytali się
jakie mam plany. Nie chciałem jednak zmieniać klubu, bo dobrze mi było
w Toruniu. Takie myśli pojawiły się natomiast, kiedy obcięli nam pensje
o dwadzieścia procent za złe wyniki. Sami byliśmy sobie winni, bo
niewiele udało nam się zarobić na premiach, ale żeby nam zmniejszyli
wypłaty, to już była przesada. Kierownikowi i masażyście nie mogli
zabrać zbyt wiele pieniędzy, bo ich zarobki są znacznie mniejsze, to
dali im nagany na piśmie.

- Czemu nie udało wam się więcej osiągnąć razem z trenerem Doleżalikiem?

-
Każdy szkoleniowiec ma inny styl trenowania. Jak mam porównać
poprzednich dwóch trenerów Morawieckiego i Doleżalika, to u tego
drugiego były mniejsze obciążenia na treningach. Możliwe, że za małe.
Ćwiczenia nie były już takie siłowe. Znowu jak ktoś miał braki
kondycyjne, to były przecież stacjonarne rowery i każdy mógł popracować
samemu. Nie ulega jednak wątpliwości, że gorzej prezentowaliśmy się
fizycznie. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że mieliśmy do dyspozycji
pięciu czasami czterech obrońców. Trudno było pracować nad kondycją
przy takiej intensywności meczów i nakładającym się zmęczeniu. Tym
bardziej, że szybko pojawiły się kontuzje.

Razmawiał Paweł Kumiszcze (Gazeta Pomorska)


wstecz

Kontakt

Bannery