Treść strony SEZON 2007/ 2008


Ze szczytu na dno

Torunianie w ostatniej kolejce zagrali najgorszy mecz w sezonie nie w
związku z ośmioma straconymi bramkami ale dlatego, że kompletnie
poddali się w trzeciej tercji.





bilde?Site=PO&Date=20071004&Category=SPORT05&ArtNo=71003068&Ref=AR&MaxW=185&border=0&title=1

Mecz z Podhalem 14
października był ostatnim dobrym występem TKH. Od tego czasu torunianie
przegrali pięć razy.
(Fot. Lech Kamiński)







Jeszcze kilkanaście dni temu zespół był chwalony za
waleczną postawę na wyjazdach i słusznie zresztą, bo torunianie
zanotowali znaczącą poprawę na tym polu w porównaniu do czasów
Miroslava Doleżalika. Nie ma rewelacji, ale jest obiecująco. Zupełnie
inne odczucia ma jednak człowiek przy ocenie meczów na Tor-Torze, a w
szczególności dwóch - z Sanokiem i Sosnowcem. Może dlatego, że tych na
obcych lodowiskach po prostu nie widział.

TKH na stojaka

Po
około dziesięciogodzinnej podróży drużyna Andrzeja Słowakiewicza na
rozgrzewce wyglądała jak ekipa statystów. Brak celnych podań, brak
dynamiki i jazda na sztywnych nogach a mimo wszystko to ona nadawała
ton gry zaraz po gwizdku a w sumie przez większą część spotkania. Trzy
przewagi, trzy bramki i do widzenia. Gospodarze przyglądali się,
zapominając chyba, że są w środku tego “spektaklu”. Sport, sportem ktoś
musi przegrać, ale nie w takim stylu.
Ok. Raz się zdarzyło
zlekceważyć rywala i właściwie oddać mu punkty. Na powtórkę “meczu,
który ma się wygrać sam” trzeba było poczekać do ostatniej niedzieli. I
rzeczywiście mogło to być bardzo lekkie i przyjemne spotkanie, bo
Zagłębie przyjechało jak na ścięcie, mając dobrze w pamięci
inaugurację. A do tego wszystkiego zawodnicy gości ochoczo wędrowali na
ławkę kar. Naprawdę nie wiele trzeba było, żeby odprawić Morawieckiego
z kwitkiem, ale torunianie nie wypełnili nawet tego minimum.

Gdzie złoś ? Gdzie walka?

Nie
udało się pokonać Jawy w pierwszej tercji - pół biedy - ale to co się
zaczęło dziać na lodzie po błędzie bramkarza, który przepuścił zupełnie
niegroźny strzał Teddyego Da Costy to była totalna porażka całej
drużyny. Głowy w dół, nogi jak z waty i prześciganie się w zjeżdżaniu
do własnego boksu, bo pobyt na lodzie jawił się jako najgorsza kara.

Można
zrozumieć, że gol Francuza był dotkliwym ciosem i podłamał zawodników,
ale żeby tak łatwo się poddać ? Inaczej - żeby tak łatwo oddać mecz ?
Nikomu nie było wstyd ?

“Problem leży w mentalności” - mówił
swego czasu Marian Pysz i oczywiście trafił w sedno. Ciężko jednak
przełknąć ten walkower, bo inaczej nie można tego nazwać. Kibice nie
rozpieszczali do tej pory torunian, pojawiając się w skromnym gronie na
lodowisku, ale tego typu postawa hokeistów sprawi, że w grudniu na
Tor-Tor przychodzić będą już chyba tylko sami dziennikarze.

Paweł Kumiszcze (Gazeta Pomorska)

wstecz

Kontakt

Bannery