Treść strony luty_2007


Prezesem nie będę


Rozmowa z MARIUSZEM CZERKAWSKIM, najlepszym polskim hokeistą


bilde?Site=PO&Date=20070216&Category=SPORT05&ArtNo=70216005&Ref=AR&MaxW=185&border=0&title=1

Gra w reprezentacji Polski była czymś wyjątkowym...
(Fot. FOTORZEPA)

- Od kilkunastu lat gra pan w hokeja na najwyższym światowym poziomie. Myślał pan już o zakończeniu kariery?

-
Talentem i pracą udaje mi się cały czas utrzymać na dość wysokim
poziomie. Zawsze moim celem była czołówka ofensywnych zawodników; taki
dar miałem od dziecka. Trochę żałuję, że rozdział NHL został już dla
mnie zamknięty, ale jestem zadowolony z gry w Szwajcarii. Dostałem już
propozycję przedłużenia umowy, coraz częściej jednak zastanawiam się,
co dalej. Być może czas zająć się czymś innym. Na pewno chciałbym
zostać przy hokeju, ale w innej roli.

- Ponad dziesięć
sezonów spędził pan w NHL. Reprezentował w tym czasie barwy pięciu
klubów, lecz najbliższy sercu pozostaje chyba New York Islanders?


-
Na pewno z tym klubem są związane najlepsze wspomnienia. Choć mam
sentyment także do Boston Bruins, w którym zaczynałem karierę. Zagrałem
tam pierwszy raz w 1993 roku; niestety, potem był ten słynny lockout,
który pokrzyżował mi trochę plany. Islanders z kolei był klubem, w
którym pokazałem się z najlepszej strony. Jestem zapisany w historii
jako lider strzelców w dwóch kolejnych sezonach, w trzech meczach z
rzędu strzelałem przynajmniej po dwa gole, zagrałem w meczu gwiazd.

-
Gdy podpisał pan pierwszy kontrakt w NHL wydawało się, że w pana ślady
pójdą kolejni polscy zawodnicy. Tak się jednak nie stało. Czego brakuje
następcom?


- Dobrym przykładem jest Krzysiek Oliwa. On
nawet w lidze polskiej miał kłopoty z graniem, lecz własnym uporem i
siłą woli wywalczył sobie miejsce za oceanem. Tam nie zawsze wystarczy
talent czy umiejętność strzelania bramek, trzeba mieć wielką
waleczność, determinację i zadziorność. Poza tym w NHL są poszukiwani
zawodnicy o różnych talentach, trzeba być bardzo dobrym w określonej
specjalności. Cały czas trzeba się rozwijać, trening praktycznie nigdy
się nie kończy, trzeba pilnować diety, odpowiednio żyć poza
lodowiskiem. Konkurencja jest tam niesamowita, na każde miejsce czeka
po kilkudziesięciu zawodników. Trzymam kciuki, żeby szybko znalazł się
tam kolejny Polak.






*MARIUSZ CZERKAWSKI
Najlepszy polski hokeista ostatnich kilkunastu lat.
Wychowanek GKS Tychy, od 1993 roku występował w NHL w klubach Boston
Briuns, Edmonton Oilers, New York Islanders, Montreal Canadiens i
Toronto Maple Leafs. Za oceanem zagrał 745 spotkań, w których strzelił
215 bramek i miał 220 asyst (w play off 42 mecze, 8 bramek, 7 asyst). W
2000 roku wziął udział w Alls-Stars Weekend w Toronto (zaliczył asystę
przy golu Miroslava Satana). W tym sezonie broni barw szwajcarskiego
Rapperswil-Jona Lakers.




- Grał pan na igrzyskach olimpijskich, w meczu
gwiazd NHL, ale nigdy nie zdobył Pucharu Stanleya. To największe
rozczarowanie w karierze?


- Wielu hokeistów tego nie
osiągnęło. Trochę mi faktycznie szkoda, bo akurat to trofeum było
realne do zdobycia. O medalu na olimpiadzie czy mistrzostwach świata
nie miałem co marzyć, choć właśnie taki triumf byłby spełnieniem
największych moich marzeń. Gra w reprezentacji była bowiem czymś
wyjątkowym i w miarę możliwości zawsze starałem się odpowiadać na
powołanie. Często zazdrościłem kolegom z Czech czy Szwecji, którzy
mogli cieszyć się na przykład z mistrzostwa świata.

-
Polskiemu hokejowi potrzeba impulsu, jak to się stało w siatkówce czy
ostatnio w piłce ręcznej. Na medal mistrzostw świata nie ma co liczyć,
może byłby nim powrót do PLH Mariusza Czerkawskiego?


-
Zastanawiałem się nad tym. Były już takie rozmowy, ale myślę, że cały
sezon w polskiej lidze byłby raczej wykluczony. Być może zagrałbym w
play off w barwach GKS Tychy, w tym momencie trudno mi jednak składać
takie deklaracje. Kiedyś zapowiadałem, że zakończę karierę w NHL, a
jednak podpisałem kontrakt w Szwajcarii. Wiele więc może się jeszcze
wydarzyć.

- Od dłuższego czasu interesuje się pan polskim
hokejem. Został doradcą PZHL, a Krzysztof Oliwa menedżerem
reprezentacji. Czy to wstęp do dalszych życiowych planów?


-
Chcemy coś zrobić dla tej dyscypliny. Uznałem, że już czas przestać się
przyglądać wszystkiemu z boku. Na początek chciałem się dowiedzieć jak
to wygląda organizacyjnie, w czym mogę pomóc, jakie jest finansowanie
Polskiego Związku Hokeja na Lodzie, jego zdolności decyzyjne. Funkcja
doradcy brzmi być może wymownie, ale nie jest tak, że prezes Hajduga
dzwoni do mnie, żeby się w jakieś kwestii doradzić. To moje pierwsze
wejście w struktury organizacyjne polskiego hokeja, bardziej na
zasadzie rozpoznania, na konkretne decyzje będzie jeszcze czas w
przyszłości.

- Współpraca z PZHL nie układa się jednak
idealnie, Oliwa nawet w pewnym momencie złożył rezygnację, pan także
niewiele dotąd wskórał. Z polskim hokejem jest gorzej niż się pan
spodziewał?


- Czy ja wiem... Rozmawiałem z kilkoma osobami
w ostatnich dniach, które twierdzą, że poziom sportowy polskiej ligi
powoli się podnosi, a najgorszy kryzys był kilka lat wcześniej.
Pytanie, kto jest winny tej sytuacji, bo nie możemy zrobić tak, że
rozgonimy PZHL i wszystko będzie już pięknie. Kluby muszą zacząć
współpracować, rozmawiać ze sobą, ustalić kto będzie kandydował za
kilkanaście miesięcy, gdy nadejdzie czas wyborów do zarządu. Być może
widziałbym się w tym gronie. Mógłbym pomóc w przygotowaniu planów
treningowych, nie tylko reprezentacji, ale także klubom, zająć się
wyszukiwaniem i szkoleniem odpowiednich pracowników. Wiele środków
przecież można pozyskać z Unii Europejskiej. Takie są moje wstępne
plany. Uważam, że powinniśmy sięgnąć po ludzi, którzy od lat obracają
się w profesjonalnym hokeju. Jest wiele możliwości przy współpracy ze
sponsorami czy samorządami, tylko potrzeba ludzi, którzy się tego
podejmą. Kadrę menedżerską możemy poszukać za granicą. Mamy choćby
Grutha w Szwajcarii, Ziętarę we Włoszech, w Danii ktoś jest. Oni
wszyscy mają coś do zaoferowania polskiemu hokejowi i powinniśmy to
wykorzystać.

- Bierze pan pod uwagę start w wyborach na prezesa PZHL?

-
Gdybym miał dziś odpowiadać, to nie. Ale mam jeszcze sporo czasu na
decyzję. Chciałbym oczywiście brać w tym aktywny udział, ale myślę, że
znajdzie się kilku odpowiednich kandydatów do nowych władz polskiego
hokeja.

- Same wybory nowych władz PZHL nie zmienią jednak wiele.

-
Oczywiście. Trzeba zadbać o wszystkie reprezentacje, nabory młodzieży,
przede wszystkim trzeba zacząć pracę na dole, bo wtedy łatwiej będzie
wybierać ludzi na samej górze. To jest prosta zależność. Jeśli ktoś
buduje dom, to przecież nie zaczyna od dachu. My z Krzyśkiem Oliwą
będziemy organizować już drugi turniej dla młodzieży, PZHL zastanawia
się nad współpracą z gimnazjami, gdzie powstawałyby klasy o profilu
hokejowym. To dobry początek. Myślę, że warto byłoby pojeździć po
kraju, porozmawiać z władzami samorządowymi i zachęcić do inwestowania
w hokej. Bo przecież jak przyjrzymy się temu z bliska, to widać, że
coraz mniej młodzieży garnie się do tego sportu. Za wszelką cenę trzeba
to zmienić.

- Czy zachowując wszelkie proporcje finansowe i organizacyjne są rzeczy, które można przenieść zza oceanu do naszej ligi?

-
Oczywiście, że tak. Do wielu rzeczy nie potrzeba wcale ogromnych
pieniędzy. Powinniśmy zacząć od samych podstaw, na przykład od tego,
żeby w szatniach klubowych było czysto i przyjemnie, żeby mieć tam
pralkę, express do kawy czy lodówkę. Wystarczy kawałek miękkiej
wykładziny, żeby zrobić stretching, który w najlepszych ligach świata
jest niemal obowiązkiem, a u nas jest rzadko spotykany. W Szwajcarii po
każdym meczu wyjazdowym od razu mamy ciepły posiłek, który wieziemy ze
sobą. A w Polsce? Najczęściej autobus zatrzymuje się gdzieś po drodze i
zawodnicy zamawiają sobie coś bez żadnej kontroli. A przecież dla
sportowca to ogromna różnica czy zje smażonego schabowego czy pierś
kurczaka. Oczywiście, najfajniej byłoby z NHL przenieść po 10 milionów
dolarów dla każdej drużyny, ale niestety musimy zacząć od prostych
rzeczy.

Rozmawiał Joachim Przybył (Gazeta Pomorska)

wstecz

Kontakt

Bannery