Treść strony czerwiec_2007


Spadł z ligi i został jej mistrzem

Rozmowa z TOMASZEM KOSZARKIEM, nowym środkowym napastnikiem TKH ThyssenKrupp Energostalu Toruń, wychowankiem Podhala Nowy Targ.

Jak się Pan czuje w Toruniu, po pierwszych treningach z drużyną i testach wydolnościowych?

Przywiozłem już do Torunia rodzinę i bardzo nam się tu podoba. Widzę bardzo profesjonalne podejście do przygotowań. Czuję się dobrze.

Lepiej niż w Krynicy?

Sto razy lepiej. Chociaż na początku, za czasów pana prezesa Pawła Kukli, w pierwszym sezonie, gdy tam grałem (Krynica występowała wówczas w pierwszej lidze - przyp. red.) też było dobrze. Gdy drużyna awansowała do ekstraligi, działacze nie wytrzymali tempa.

Ubiegły sezon rozpoczął Pan właśnie w Krynicy. Jednak KTH spadło z ligi. Co o tym zadecydowało?

Myślę, że to nie była nasza - zawodników - wina, lecz działaczy. Drużyna zaczęła się powoli rozsypywać, hokeiści zaczęli odchodzić, bo widzieli, co się dzieje. Nie było pieniędzy w kasie klubu. Doszło do tego, że nam, zawodnikom z Nowego Targu i Słowakom wypłacono pensje tylko do końca roku, a wiadomo, że gra się jeszcze trzy miesiące dłużej. O tych pieniądzach nic nie słyszeliśmy. Musieliśmy grać, a wiadomo, że nie jest to łatwe, ponieważ człowiek myśli o wszystkim, tylko nie o grze. Trzeba było dogadywać się. Jedni dostawali pieniądze, inni nie. To była niezdrowa atmosfera. Od początku rozgrywek było nieciekawie, lecz w trakcie sezonu jakoś udawało się wyrównywać zaległości. Dość szybko wyrzucono Marcina Ćwikłę, w styczniu odszedł jeden ze Słowaków. Nowy trener zaczął od nas wymagać gry, jakbyśmy występowali w ekstraklasie słowackiej, a rozchodziło się o to, że nie mamy czym i za co grać. Nie chcieliśmy spaść. To nic przyjemnego. Na szczęście bardzo szybko, ponieważ dwie godziny po ostatnim meczu KTH mieliśmy telefon z Nowego Targu, żeby przyjechać na spotkania półfinałowe. Wieczorem, wraz z Łukaszem Batkiewiczem i Sebastianem Smreczyńskim przyjechaliśmy do Wojasa Podhala na rozmowy. Podpisaliśmy kontrakty, następnego dnia rano odbył się trening, a pięć dni później graliśmy pierwszy mecz w nowej drużynie.

Działacze KTH zamierzają oddać Panu pieniądze?

Obserwując działania krynickiego klubu widać, że tworzą drużynę od początku, a o nas chyba zapomniano. Tymi sprawami musi zająć się Polski Związek Hokeja na Lodzie. Są przepisy, w których jasno napisano, że aby wystartować w rozgrywkach, należy mieć uregulowane finanse wobec PZHL-u, OZHL-u i zawodników. Nam, hokeistom pozostaje skierować sprawę na drogę sądową...

Bądź założenie związku zawodowego polskich hokeistów...

Bardzo chętnie. Jakby coś takiego powstało, byłoby fajnie. Sam bym się wpisał pierwszy.

Na mocy polskich przepisów mógł Pan zasilić szeregi macierzystego klubu - Podhala Nowy Targ - w półfinałach PLH. Wiktor Pysz stwierdził wówczas, że został Pan ściągnięty jako zawodnik do zadań specjalnych. Co to oznaczało w rozumieniu trenera „Szarotek”?

Zdawałem sobie sprawę, że przechodzę do drużyny lepszej i tam jest już na mojej pozycji dwóch środkowych napastników. Wiedziałem, że zagram w trzeciej piątce i nigdzie wyżej. Zawodnik trzeciej formacji, w spotkaniach o taką stawkę, ma za zadanie nie stracić bramki. Zagrać jak najlepiej i zjechać. Od strzelania wówczas byli inni Marian Kacir, czy Martin Voznik. Myślę, że o to chodziło trenerowi Wiktorowi Pyszowi.

Nagle z walki o utrzymanie mógł Pan grać o najwyższe laury. Jakie to uczucie?

Jest to takie dziwne uczucie. Myślę, że gdybym miał więcej czasu na rozmyślanie, byłoby jeszcze gorzej. Nie było czasu na myślenie, wszedłem z lodu na inny lód. W Nowym Targu wszystkich znałem. Panowała od razu inna atmosfera. Wiadomo - walka, pełna koncentracja. Akurat gdy przyjechaliśmy do Nowego Targu, to przegraliśmy dwa pierwsze mecze z Cracovią, ale nie widziałem, żeby ktoś się podłamał, albo żeby komuś przeszła ochota do gry. My, którzy przeszliśmy z Krynicy staraliśmy się, żeby wszystko wyszło jak najlepiej, aby ewentualne porażki nie były później zrzucane na nas. Oczywiście były żarty w stosunku do nas, że przyjechały „jeże”, które „spuściły” Krynicę i chcą teraz im popsuć szyki. Tam jest troszeczkę inny klimat. Wszyscy są z Nowego Targu, wszyscy się znają. Jeden drugiemu patrzy w oczy i wie, co jest grane.

W Toruniu tak jeszcze nie ma?

Teraz trenujemy „na sucho”. Są żarty i śmiechy, jest fajnie i ciekawie, ale wszystko się zacznie, gdy zagramy pierwszy sparing. Zobaczymy, kto jak się zachowuje na lodzie. Duża rolę będzie miał wówczas trener, żeby poukładać wszystko tak, jak ma być. Nie mówię, że teraz nie ma dyscypliny, bo oczywiście jest, ale wszystko rozpocznie się od wejścia na lód.

Wracając jeszcze do ubiegłosezonowego półfinału z Cracovią, trener Rudolf Rohacek twierdził, że Pan wraz z Łukaszem Batkiewiczem byliście ważnymi ogniwami swojego zespołu. Dziwił się, że zawodnicy walczący kilka dni wcześniej o ligowe utrzymanie będą mogli rywalizować z powodzeniem o najwyższe laury...

Ale udało się i te słowa się sprawdziły.

Pokonaliście Cracovię, a później wygraliście ligowy finał. Jest Pan jednym z niewielu, któremu udało się spaść z ligi i jednocześnie ją wygrać...

Jest nas trzech. Czuję się z tym dobrze, ale zarazem śmiesznie. Do tej pory nas to bardzo śmieszy, że coś takiego zrobiliśmy. Oczywiście wolałbym nie spaść z ligi i nie mieć tego w swoich aktach, ale stało się tak, jak się stało.

Radości nie było końca po zwycięstwie?

W Tychach wsiedliśmy do autobusu spokojnie, żeby nie dostać jakimś kamieniem. Kolacje zjedliśmy w Myślenicach, a do nas dzwoniono i mówiono, że dużo ludzi idzie na rynek w Nowym Targu. Nie myśleliśmy, że aż tyle. Wjeżdżaliśmy ulicą oddaloną od rynku o jakieś sto metrów z prędkością pięciu kilometrów na godzinę, taki był tłok. Jest to coś wspaniałego. Życzę każdemu zdobycia mistrzostwa w jakiejkolwiek dyscyplinie sportowej, żeby ludzie tak się cieszyli i byli zadowoleni z tego osiągnięcia. Część zawodników jechała z rynku na lodowisko autobusem, innych noszono na rękach, podrzucano.

Czuje się Pan podbudowany?

Troszeczkę na pewno jestem. Chodzi głównie o to, że ktoś mnie wziął do drużyny, ktoś mnie chciał żebym grał, ktoś na mnie postawił. Właśnie przez to czuję się bardziej dowartościowany. Od siebie czuję, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby zdobić tytuł mistrzowski, ale nie ma się czego obawiać, woda sodowa nie uderzy mi do głowy. Mam swoje lata.

Trener Podhala podsumowując sezon stwierdził w wywiadzie, że z każdym kolejnym meczem finałowym odsuwał Pana od gry twierdząc, że wyszło Pana zmęczenie, a raczej słabszy reżim szkoleniowy w okresie przedsezonowym.

Rozmawiałem o tym z trenerem Wiktorem Pyszem. Trener twierdził, że Podhale było lepiej przygotowane po okresie letnim, a do tego grało od grudnia do stycznia na trzy piątki, stąd też miało więcej pary. Nie będę się kłócił z tą opinią. Gdy trener wypuścił mnie w drugiej tercji to grałem jak mogłem i tak samo było, gdy wypuszczono mnie w trzeciej tercji.

Ma Pan jakiś żal?

Nie ma żalu. Bo w takich momentach robi się wszystko, żeby wynik był jak najlepszy. Czasem się niektórzy obrażają, ale nie o to chodzi w hokeju. Tutaj mają grać najlepsi w danym momencie. Może wówczas twierdziłem, że dam radę, ale może wyglądało to inaczej z góry. Wiadomo, że człowiek może zobaczyć swoją grę po meczu, ale wtedy może być już za późno.

Zdobył Pan jednak złoty medal mistrzostw Polski, po trzech latach tułaczki w Sanoku i Krynicy. Można powiedzieć: „nie ma tego złego...”. Nie odnosi Pan wrażenia, że pana historia zatoczyła koło?

Chciałbym powiedzieć tylko, żeby związek zastanowił się, jak to jest, że w jednym sezonie się spada i zdobywa mistrza.

Nie poleca Pan nikomu takiego scenariusza?

Nie polecam nikomu, kto spada z ligi. Wszyscy wieszali na nas psy w Krynicy, zwłaszcza na przyjezdnych. Mówiono nam, że to nasza wina, że nie chcieliśmy, że nie zależało nam na utrzymaniu. Myśleli chyba, że w hokeja gra się za darmo. Mam dwójkę dzieci i rodzinę, którą muszę utrzymać. Myśleli, że będę grał dla idei. Pojechałem do Krynicy zarabiać pieniądze, tak samo jak teraz do Torunia. Z tego co wiem tutaj takie sytuacje jak w Krynicy się nie zdarzają.

Jeszcze przed odejściem do Sanoka, za czasów trenera Andrzeja Słowakiewicza w Nowym Targu, grał Pan kilka meczów na obronie, w parze z Rafałem Sroką. To była odpowiednia pozycja dla Pana?

Na początku mi nie odpowiadała taka rola, ale po kilku meczach mi się spodobało. Stwierdziłem, że jak trzeba, to będę grał na obronie. Były później takie sytuacje w Sanoku i również w Krynicy. Radziłem sobie. Lepiej się czuję oczywiście w ataku, ale jak trzeba, to zagram w defensywie. Wie o tym trener Marian Pysz.

Do Torunia trafił Pan „na zaproszenie” trenera Mariana Pysza?

Tak. Miałem jeszcze kilka ofert. Kontaktowano się ze mną z Oświęcimia, rozmawiałem z Sanokiem.

Jak Pan ocenia toruńską ekipę w chwili obecnej?

Na razie widzę bardzo młodą drużynę.

To źle?

Tego nie wiem. Poczekamy, aż przyjadą Słowacy, poczekamy aż się wszystko ustabilizuje, zagramy spotkania sparingowe. Wówczas będziemy wiedzieć czy jest to drużyna młoda i ambitna, czy taka, w której młodzieżą uzupełnia się braki.

Niegdyś występował Pan w młodzieżowych reprezentacjach Polski do lat 18 i 20. W 2000 roku kadra prowadzona przez Władimira Safonowa zajęła piąte miejsce w mistrzostwach świata grupy B w Mińsku...

I była to moja ostatnia przygoda z kadrą.

To paradoksalne, ponieważ zagrał Pan wówczas dobre zawody, w punktacji kanadyjskiej był Pan najlepszym z Polaków...

Ale nie byłem wówczas dobry dla Podhala. Tak się jakoś to wszystko ułożyło. Jedni zawodnicy poszli do innych klubów i się wybili, ja z kolei poszedłem do Nowego Targu i w tamtym czasie nie miałem możliwości wybicia się.

Jakie ma Pan marzenia?

Teraz moim marzeniem jest osiągnąć dobry wynik z Toruńskim Klubem Hokejowym.

Dariusz Łopatka (Nowości)

wstecz

Kontakt

Bannery